,,Zabezpieczamy bezpłatnie materiał na naszej stronie dla ZG NSZZ FSG na potrzeby procesowe,,
Czy Zespół Kolasy, to kapela podwórkowa, która dręczy swoim kociokwikiem mieszkańców kamienic, wyśpiewując na fałszywą nutę żałosne piosenki pełne uwielbienia dla Pragi? Nie.
Czy Zespół Kolasy, to kliniczna jednostka chorobowa, związana z zaburzeniami zmysłu orientacji moralnej, objawiająca się napadowymi aktami draństwa, prywaty i intryganctwa? Nie.
Zespół Kolasy, to kolegialny twór, powołany przez Marcina Kolasę w obrębie Zarządu Głównego NSZZ Funkcjonariuszy Straży Granicznej, którego pan Kolasa jest przewodniczącym. Zespół istnieje i pracuje nieformalnie, bo pan Kolasa nigdy nie ujawnia się ze swoim sprawstwem. No chyba, że chodziłoby o przyjęcie jakiejś nagrody, podziękowań za cudze sukcesy, czy przytulenie większej sumy pieniężnej, płatnej za udział w jakiejś radzie dialogu. To wtedy tak. Ale pan przewodniczący do perfekcji opanował taktykę kierowania z tylnego siedzenia. Nigdy on, wszystko gremia, wszystko inni.
Tak było, gdy koleżanka z cywilnej organizacji związkowej w SG publicznie wyraziła krytykę działań przewodniczącego organizacji mundurowej. Co zrobił Kolasa? Polazł na skargę do jej przełożonych. Tak było, gdy ja opublikowałem na swoim blogu kilka tekstów, naświetlających nieprawidłowości w sprawowaniu funkcji przez przewodniczącego. Co zrobił Kolasa? Polazł na skargę do Federacji Związków Zawodowych Służb Mundurowych, która publicznie okrzyknęła mnie „szkalownikiem”. Nie Kolasa, tylko Federacja. On tylko się poskarżył.
Tak działa Marcin Kolasa. No więc powołał ten nieformalny zespół. A jakie zadania? Otóż ten team wybitnych intelektualistów ma opracować pakiet zmian w statucie NSZZ FSG. Zmiany będą polegać między innymi na tym, że emerytowany funkcjonariusz nie będzie już mógł piastować stanowisk funkcyjnych w Związku. Nie będzie mógł na przykład zostać przewodniczącym zarządu oddziałowego.
Dlaczego tak bardzo na tym zależy Marcinowi Kolasie, pardon, Zarządowi Głównemu? Dlatego, że emeryt jest niezależny od przełożonych służbowych. W swoich działaniach nie musi krępować się obawą, że Kolasa polezie ze skargą. Nic tak nie psuje harmonii w niezależnym związku, jak niezależność działaczy.
Inna zmiana, to pozbawienie organizacji oddziałowych inicjatywy interwencyjnej. Gdyby to wprowadzono, zarządy oddziałowe nie mogłyby samodzielnie zwracać się do ogniw w łańcuchu służbowym, czyli komendantów placówek, oddziałów, do komendanta głównego. Nie mogłyby także współpracować z parlamentarzystami, zaangażowanymi w działania na rzecz funkcjonariuszy. Od tej pory wszystko musiałoby przechodzić przez tryby Zarządu Głównego. Efekt finalny, jak pokazuje dotychczasowa empiria, byłby najczęściej zaprzeczeniem tego, o co chodziło związkowcom terenowym. Za to, w razie powodzenia, sukces miałby tylko jedno imię, Marcin.
Gdy „jeszcze za Błaszczaka” pojawił się pomysł, aby ustawowo wprowadzić w formacjach resortu spraw wewnętrznych pluralizm związkowy, wybuchła awantura. I słusznie. Koncepcja, aby w danej formacji mogło funkcjonować kilka central związkowych, jest iście rozbijacka. Dziel i rządź. Gdy trzeba będzie w sporze ze stroną służbową przedstawić spójne stanowisko związkowe, wystarczy kanapowy związek przydupasów, który postawi kontrę. Na dwie centrale ta kilkuosobowa stanie okoniem, więc związki nie będą zgraną reprezentacją, a strona służbowa będzie miała argument, że „po stronie związkowej występują różne opinie”.
Pomysł popiera gorliwie przewodniczący Solidarności, Piotr Duda. Nie, nie żeby był jakiś prorządowy, czy coś. On się martwi o demokrację. Z tym stanowiskiem idealnie współgra postawa Marcina, ojca sukcesów. Ten facet od dawna robi dosłownie wszystko co w jego mocy, aby utrwalić wśród funkcjonariuszy Straży Granicznej poczucie konieczności wprowadzenia pluralizmu związkowego w formacji.
Ulubieniec komendanta Pragi, od którego z dumą przyjął serdeczne podziękowania za zdławienie „zielonej zarazy”, czyli masowego przechodzenia na chorobowe przez strażników granicznych w czasie jesiennego protestu służb mundurowych. Samowładca, lawirant, karierowicz, który dla kolejnej gwiazdki na pagonach oddał duszę przełożonym, sabotując akcję protestacyjną. Dyletant, obdarzony tylko jedną umiejętnością, perfekcyjnym zmysłem prywaty. Wychodzi na to, że właśnie takie indywiduum jest personifikacją patologii organizacyjnych, wymagających wprowadzenia pluralizmu związkowego.
Foto – źródło: Wikipedia. Pomnik Praskiej Kapeli Podwórkowej.