“(…) W budżecie Straży Granicznej nie ma pieniędzy na utrzymanie etatów, ale są pieniądze na zabawki.
Straż Graniczna liczy kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy. Ile dokładnie? Trudno powiedzieć, bo sytuacja kadrowa jest dynamiczna. Przez ostatni rok ubyło 400 etatów. W przyszłym roku ma ubyć dalszych siedemset. W słynnym odcinku serialu „Dorwać komandosa”, strażnicy graniczni uporali się z komandosem w mig.
Powód był prozaiczny, nikt po prostu nie miał czasu na zabawę. Ludzi ubywa, a bandyci nie chcą czekać, aż ekipa telewizyjna skończy pracę.
Czym uzasadnia się etatowe redukcje? Klasycznie, koniecznością „racjonalizacji” wydatków budżetowych. Budżet nie jest z gumy, wszyscy muszą oszczędzać i tak dalej. No to się tnie, wszędzie, gdzie tylko można. Czy rzeczywiście?
Straż Graniczna ciągle się przebiera. Karnawał mundurowy trwa nieustająco. Tak jak nieustająco szczytowym i najdoskonalszym zabezpieczeniem tajemnic służbowych pozostaje kapsel wypełniony plasteliną, w której odciska się „referentkę”, czyli metalową pieczęć.
Na przestrzeni ostatnich piętnastu lat Straż Graniczna wielokrotnie zmieniała wzór umundurowania. A to się kolejnym reformatorom okucie na daszku czapki garnizonowej nie podobało, a to berety komuś następnemu nie przypadły do gustu. Okucie zastąpiono brakiem okucia. A potem jeszcze raz i jeszcze raz. Gdy czapka garnizonowa uzyskała już docelowy kształt, zabrano się za orzełka. Wyszywany ustąpił miejsca metalowemu. Ale już miesiąc później ten nowy okazał się zbyt „blady”, więc zastąpiono go tym, który występuje obecnie – z zieloną tarczką. Beret popadł w niełaskę, a zdetronizowała go „bejsbolówka” w plamy. Takich czapek do dziś używa BOR. Ale kilka lat później nowi usprawniacze wymyślili kepi. Obecnie trwa ożywiona debata na szczytach, czy aby zamiast kepi nie wprowadzić… beretów.
Spodnie wyjściowe dostały elegancką lamówkę, a czapki marynarskie ustrojono zielonym otokiem. Nad morzem nosi się mundury marynarskie na jednostkach pływających i w centrali. Jest to maksymalnie kilkaset osób. Swego czasu, zamiast wypłacić ludziom należny im równoważnik mundurowy, wydano świadczenie „w naturze”. Natura była jednak dość kapryśna. Normalnie funkcjonariusz dostałby 400 złotych na zakup kurtki typu moleskin. Ale ktoś szybko obliczył, że można „wypracować oszczędności”. Zakupiono więc coś, co z zewnątrz przypominało moleskin, ale było dużo tańsze i dużo mniej trwałe. Mianowicie tani zamek błyskawiczny potrafił złamać się po kilku tygodniach użytkowania.
Kurtka nazywała się „kurtka służbowa SG”. Czyli na potrzeby kilkuset osób opłacało się zmodyfikować linię produkcyjną i pozyskać produkt tańszy, niż wynikałoby to z tabeli należności mundurowych.(…)”
Fragment artykułu Roberta Szmarowskiego
źródło: mundurowi.salon24.pl
Czytaj więcej: http://mundurowi.salon24.pl/612884,zabawa-w-straz-graniczna