“(…)Po dwunastu latach kontraktowej służby, żołnierz odtrącany jest przez armię do cywila. Tylko nieliczni, podobno ci najlepsi, mają szansę dotrwać do służby stałej. Jeśli armia nie może zatrzymać żołnierzy kontraktowych, to wcale nie znaczy, że trzeba wyrzucić ich do cywila.
Po dwunastu latach kontraktowej służby, żołnierz odtrącany jest przez armię do cywila. Tylko nieliczni, podobno ci najlepsi, mają szansę dotrwać do służby stałej. W efekcie kilkadziesiąt tysięcy fachowców, często z doświadczeniem bojowym, wyniesionym z działań ekspedycyjnych, zasili szeregi bezrobotnych. Armia jest zadowolona. Zwolni się miejsce dla kolejnych pasjonatów munduru, a ci, co odchodzą, stanowią naturalny kapitał rezerw, na wypadek „w”.
Zachodzi jednak przypuszczenie, że jedyną przyczyną, dla której nie przedłuża się żołnierzom kontraktów, jest chęć uniknięcia tego, że nabyliby oni prawo do mundurowej emerytury. Z punktu widzenia budżetu państwa, motywacja taka być może jest racjonalna. Z punktu widzenia przyzwoitości, wydaje się nie do obrony.
Istnieje rozwiązanie, które mogłoby pogodzić „owcę” z „wilkiem”. Czyli takie, dzięki któremu liczba beneficjentów mundurowych przywilejów nie wzrośnie, a jednocześnie znacznie spadnie liczba żołnierzy, porzuconych przez państwo. Otóż, można by ich wcielać do innych formacji mundurowych. Rzecz jasna, taka akcja rekonwersyjna wiązałaby się ze wstrzymaniem na kilka lat naboru kandydatów z cywila. Żołnierz, po odsłużeniu dwunastu lat, trafiałby na preferencyjnych zasadach, w szeregi Policji, Straży Granicznej, Służby Więziennej, albo Państwowej Straży Pożarnej. Preferencyjnych, czyli nie musiałby udowadniać, że jest sprawny i że ma pojęcie o geografii, albo o trójpodziale władzy. Wiadomo, że nie każdy nadaje się na strażnika więziennego, czy strażaka. Wiadomo, że nie każdemu w smak służba z pałką u boku, związana z ryzykiem poniesienia uszczerbku ze strony rozlicznych zapaleńców ustawek. Można jednak te sprawy uporządkować. Każda formacja w cyklu kwartalnym, lub półrocznym, kierowałaby do MON informację, ilu potrzebuje nowych funkcjonariuszy, do jakiej roboty i z jakimi wymogami. MON mógłby dzięki temu skoordynować przepływ odchodzących żołnierzy do nowej służby, w taki sposób, że właściwi ludzie trafialiby do właściwej działki, a ci, którzy naprawdę do niczego nie pasują, ostatecznie trafialiby do cywila.
Od każdej reguły są wyjątki, więc formacje mundurowe zachowałyby margines powiedzmy 5 procent, na to, aby jednak wcielać kandydatów z cywila. Z różnych względów margines taki byłby potrzebny. Czasem kierownik jednostki organizacyjnej musi przyjąć kogoś, bo… bo musi i już. Czasem cywil, aplikujący o wcielenie w szeregi, ma rzeczywiście unikatowe, wartościowe dla formacji, kwalifikacje. Jednak co do zasady, niemal całość puli przyjęć byłaby zarezerwowana dla żołnierzy kontraktowych.
Nie znajdzie się chyba wielu takich, którzy będą się upierać, że bardziej służbie przyda się dwudziestoletni kapral, młokos, cywil przebrany w mundur, który ledwie co ukończył nauki w „szkółce” i właśnie trafia do jednostki macierzystej. Taniej i pożyteczniej będzie zrobić miejsce dla trzydziestoletniego starszego szeregowego, który w toku dwunastoletniej służby dogłębnie poznał jej arkana, wymagań wielkich nie ma, ma natomiast olbrzymią motywację, aby udowodnić, że „stare wojsko” poradzi sobie w każdych warunkach. Taki trzydziestolatek dałby z siebie wszystko, a zyskałby uprawnienia do mundurowej emerytury. Te uprawnienia, które nabędzie także cywil, przebrany w mundur.
Ratujmy żołnierzy. Jeśli armia nie może ich zatrzymać, to wcale nie znaczy, że trzeba wyrzucić ich do cywila.(…)”
Autor artykułu Robert Szmarowski
Grafika: autorska przeróbka Roberta Szmarowskiego