Wstęp
W dniu 3 października 2023 roku w „Gazecie Wyborczej” ukazał się materiał, w którym Dominik Tracz, emerytowany generał dywizji Straży Granicznej, były komendant tej formacji, podzielił się refleksjami po obejrzeniu filmu „Zielona granica”. Generał snuł ogólne impresje na temat silnych emocji wywołanych seansem, ale sprzeciwu wobec ewidentnej zniewagi polskiego munduru nie wyraził. Wyraził natomiast myśl kuriozalną. Otóż, według niego, nie da się wskazać dowodów na to, że Straż Graniczna i pozostałe formacje, dopuściły się takich nadużyć, jak pokazano w filmie Agnieszki Holland, bo najwidoczniej tak skrzętnie zostały one ukryte przez sprawców.
Link – Generał Tracz poszedł na film (GW)
Czy jest sens polemizować z generałem? Do tego ze swoim byłym przełożonym? Uważam, że nie, ponieważ nie po to zabrał on głos i naopowiadał to, co naopowiadał, aby interesować się kontrargumentami. Nie czeka na nie także redakcja, która tak gościnnie udzieliła łamów dla ataku na Straż Graniczną jej dawnemu szefowi.
Jednak wypowiedzi generała Tracza nie powinny pozostać bez reakcji. Milczeć nie wolno. Trzeba dać świadectwo.
Latem 2015 roku opublikowałem cykl trzech artykułów na temat Straży Granicznej. Orientowałem się w tej problematyce dość gruntownie, ponieważ do wiosny 2015 pozostawałem w czynnej służbie, a publicystyką mundurową zajmowałem się od dawna. Generał pożegnał się z formacją, mogę powiedzieć, niedługo po mnie.
Na potrzeby niniejszej publikacji ująłem treść tamtych artykułów w jednolity tekst, podsumowując go nieodzownym epilogiem.
1. Obcy – ósmy pasażer poduszkowca
Straż Graniczna nie jest gotowa na konfrontację z żywiołowym napływem tysięcy uchodźców. Od lat redukowana, reorganizowana do poziomu absurdu. Zasobna w generalskie gwiazdki i pułkownikowskie ambicje, uboga w etaty wykonawcze i instrumenty skutecznego działania. Ale ma nowe mundury, które przeciwstawi fali obcych nam kulturowo przybyszy z innego świata.
Komendant Główny Straży Granicznej, gen. dyw. SG Dominik Tracz, nie kryje entuzjazmu: poradzimy sobie! Mamy odwody i tajne metody. No tak, przecież dotąd wszystko się zgadzało. Kierownicy jednostek organizacyjnych dosyłali kojące statystyki, a wiceminister Stachańczyk nie nadążał z wynagradzaniem “wodzów, którzy pozbyli się Indian”. Ach, te wspaniałe wycieczki po Bieszczadach, te romantyczne rejsy poduszkowcem służbowym…
Islam u bram, panie generale. Powodzenia, gdy będzie pan stawiał czoła temu wyzwaniu wraz z Piotrem Stachańczykiem. Zostaliście już tylko wy dwaj.
Link – RMF „Nie jesteśmy gotowi”
2. Pancernik Straży Granicznej
Straż Graniczna w ostatnich latach zauważalnie kurczy się etatowo. Ale ubywa przede wszystkim etatów „roboczych”, gdy ogromna czapa administracyjna pozostaje nietknięta. W efekcie, pomimo coraz bardziej dotkliwych redukcji na dole, formacja wcale nie jest efektywniej zarządzana.
Luftwaffe, Kriegsmarine, Wehrmacht
To nie jest krótki kurs historii Niemiec. To rodzaje „sił zbrojnych”, na które dzieli się topniejąca Straż Graniczna. Dla każdego z nich obowiązuje odrębna linia wzornicza umundurowania, w ramach której funkcjonuje po kilka sortów: galowy, służbowy etc. Lotnictwo SG siłą rzeczy nie jest potęgą, ale specjalnie na jego potrzeby formacja zamawia odrębne mundury. Przy czym to nie są mundury wzoru wojskowego. Gdyby tak było, to przynajmniej koszt utrzymywania tej megalomanii byłby niższy. Podobnie mundury marynarskie – dla kilkuset osób wytwarza się uniformy o odrębnym fasonie. Nazwy stopni także pozostają odrębne: admirał, komandor, bosman.
Zmiana przydziału funkcjonariusza skutkuje tym, że musi się on zaopatrzyć w nowy komplet umundurowania i to w obrębie jednej jednostki organizacyjnej.
Koszalin, Kętrzyn, Lubań
To siedziby szkół Straży Granicznej. Ludzi ubywa, a szkół nie. Każda szkoła, to kilku pułkowników na komendanckich posadach i rzesza podpułkowników. A dydaktyczne doły modlą się, aby wreszcie dostać się na kurs chorążacki, albo oficerski i zacząć otrzymywać godne uposażenie.
Każda szkoła, to także aparat administracyjno-logistyczny i potężna kubatura pomieszczeń, które trzeba ogrzać, wysprzątać i pomalować.
Komenda Główna
Komenda Główna piętnastotysięcznej Straży Granicznej, to w przybliżeniu tyle samo etatów ile w KG Policji, formacji zatrudniającej sto tysięcy ludzi. Radcy, pełnomocnicy, dyrektorzy do spraw ważnych i ich zastępcy do spraw niekoniecznie ważnych. Kosztowny moloch pracujący nie dla formacji, a dla samego siebie. Rauty, inspekcje i gospodarskie wizyty, koniecznie połączone z rejsem poduszkowcem.
I jak tu utrzymać tę piękną zabawkę, która tak wspaniale prezentuje się na paradach? I którą tak łatwo się pochwalić przed wiceministrem, nieodróżniającym analizy kryminalnej od techniki kryminalistycznej. Trzeba „racjonalizować”, czyli ciąć etaty. Oczywistym jest, że generał chętniej pozbędzie się 50 sierżantów, niż dziesięciu pułkowników. Sierżanci nie potrafią tak ładnie kadzić i z takim wdziękiem utwierdzać Wodza w poczuciu nieomylności.
3. Legion Pobożnych Życzeń
Podobno nie musimy się bać fali żywiołowej migracji, takiej jak ta, z którą zmagają się dziś Węgry. Komenda Główna Straży Granicznej ogłosiła pełne przygotowanie formacji do podjęcia adekwatnych działań. W odwodzie czeka 700 ludzi, których w każdej chwili można przerzucić na zagrożony odcinek. „Jesteśmy gotowi”, obwieszcza tonem kołysanki rzeczniczka MSW.
Otóż nie jesteśmy.
Najpierw rozformowano kilka oddziałów Straży Granicznej na granicy zachodniej i południowej. Czyli wewnętrznej granicy Unii Europejskiej. Potem w pozostałych oddziałach drastycznie zredukowano liczbę etatów. W roku 2014 skala cięć wyniosła 400 stanowisk. Były to głównie etaty wykonawcze, na pierwszej linii. Nawet na granicy wschodniej i w pasie Wybrzeża liczbę etatów drastycznie przetrzebiono. Kierownictwo formacji dumnie prężyło pierś, mogąc pochwalić się niezmienioną efektywnością i wypracowanymi oszczędnościami.
Co oznacza ta „niezmieniona efektywność”? To, że ci, którzy pozostali w służbie, muszą wykonywać swoje obowiązki w warunkach zwiększonej presji. Muszą ogarnąć o wiele więcej zadań jednocześnie. Oczywiście w normalnej sytuacji, gdy wszystko przebiega w rytmie sennej rutyny, można z tym żyć. Ale przy najdrobniejszym nawet tarciu w systemie katastrofa jest nieunikniona.
Likwidacja 400 etatów pozwoliła zbilansować koszt wprowadzenia nowych mundurów. Jakże potrzebnych w sytuacji, gdy poprzednie świetnie się sprawdzały. O jakich pieniądzach mówimy? O 20 milionach złotych. A teraz na chybcika tworzy się koncepcje i strategie, oparte na kojącej liczbie 700. Oczywiście, że siedemset to niemal dwukrotnie więcej, niż czterysta, więc o co ten raban?
Czy wiecie państwo, co w praktyce kryje się za określeniem „nieetatowy odwód komendy głównej”? Nic innego, jak pospolite ruszenie. To nie jest zwarty legion, stacjonujący w geometrycznym środku Polski, zmechanizowany i uzbrojony po zęby. To są ludzie, których trzeba będzie oderwać od innych zadań i skierować albo do roboty, na której się nie znają, albo w miejsca, których topografia jest im obca.
“Mięsem armatnim” nieetatowych odwodów są słuchacze ośrodków szkolenia i funkcjonariusze z komend jednostek organizacyjnych. Ci pierwsi, to w 99 procentach narybek, który mundur nosi od kilku tygodni. Ci drudzy, to w większości osoby, które na co dzień nie pełnią zadań związanych z ochroną granicy państwowej. Czyli funkcjonariusze pionu logistycznego – kadry, finanse, magazyny. Proszę sobie wyobrazić efektywność takiego pododdziału na granicy, w konfrontacji ze zdeterminowanym przeciwnikiem, przy konieczności sprostania licznym procedurom, w których potrafią się gubić nawet doświadczeni funkcjonariusze liniowi.
Aby nie być gołosłownym, opowiem historyjkę.
W kwietniu 2014 roku na granicy województw mazowieckiego i świętokrzyskiego odbywały się wielkie ćwiczenia służb podległych Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Największe od lat 70 ubiegłego stulecia, jak z dumą głosił resort. Ćwiczono różne warianty sytuacji kryzysowej, sprawdzano efektywność koordynacji działań służb ratowniczych, porządkowych i ochronnych. Udawana wojna zakończyła się, rzecz jasna, naszym zwycięstwem. Na ćwiczenia skierowano siły, które składają się na nieetatowy odwód KGSG, czyli słuchaczy ośrodków szkolenia. Z Centralnego Ośrodka Szkolenia Straży Granicznej w Koszalinie wyjechało „na wojnę” 60 osób. Byli to słuchacze kursu podstawowego, przyjęci do służby dwa miesiące wcześniej. Po przybyciu w rejon działań, zostali rozlokowani na polance i mieli okazję przyglądać się, jak ich starsi koledzy sprawnie przeciwdziałają, zwalczają i zapobiegają. W którymś momencie pojawił się komendant główny, który pełną zapału przemową utwierdził ich w przekonaniu, że nie oddamy nawet guzika. W „luźnej” rozmowie komendant zapytał młodych funkcjonariuszy, jak im się podobają nowe mundury, a widząc na twarzach brak entuzjazmu, zapewnił ich, że bardzo im się podobają. Następnie grupę ześrodkowano w innym miejscu, stawiając odpowiedzialne zadanie, którego treść sprowadzała się do tego, aby się nie kręcili i nie przeszkadzali. Następnego dnia nieetatowy odwód KGSG powrócił do Koszalina.
Procedury administracyjne, techniki interwencji (samoobrona, walka wręcz, obezwładnianie), technika strzelecka, topografia, znajomość odcinka granicy, powierzonego do ochrony. Te wszystkie elementy trzeba mieć w małym palcu. Nie po to, aby złapać przestępcę, ale po to, aby cało wrócić z działań. Do złapania przestępcy trzeba czegoś więcej. Trzeba być od lat zakorzenionym tam, gdzie pełni się służbę. Czterystu wyszkolonych i zakorzenionych profesjonalistów nie da się zastąpić nawet tysiącem rekrutów i kancelistów, tworzących nieetatowy odwód Komendy Głównej Straży Granicznej.
Epilog – generał gasi światło
Tak wyglądała Straż Graniczna w epoce generała Tracza. W epoce Donalda Tuska. Dominik Tracz objął stanowisko wiosną 2012 roku. Właśnie rozkręcała się najparszywsza w nowej Polsce nagonka na żołnierzy i funkcjonariuszy. Posłuszne rządowi media zalała fala publikacji, zbudowanych na tezie, że mundurowi, to upasione lenistwem nieroby, które nie dość, że odchodzą na emeryturę, jako trzydziestopięcioletni krezusi, to jeszcze w trakcie służby nie robią nic innego, tylko kombinują, jak tu spędzić większość czasu na lewych zwolnieniach lekarskich, płatnych sto procent. Wszystko to zmierzało do finału, w którym przy aplauzie poszczutej opinii publicznej, drastycznie wydłużono minimalną wysługę wymaganą do przejścia na mundurową emeryturę, kuriozalnie obostrzono kryteria uprawniające do jej uzyskania, a także zredukowano odpłatność za pobyt na zwolnieniu chorobowym do 80 procent, czyli „jak w sferze cywilnej”.
Link – Nasi zdrowi dziennikarze (nagonka na mundurowych)
Cała argumentacja, uzasadniająca wprowadzenie tych zmian, nie była warta funta kłaków, co równie niestrudzenie, jak nieskutecznie, podkreślały mundurowe związki zawodowe. Politycy i pismacy pluli nam na mundur z hunwejbińskim zapałem. Mit o młodych mundurowych emerytach wrył się w świadomość społeczną i powraca czkawką jeszcze po latach. Mit o lewych mundurowych zwolnieniach także trwale zagnieździł się w głowach cywilnych obywateli. Wielką pracę w tym dziele wykonała między innymi „Gazeta Wyborcza”, z którą tak ochoczo teraz rozmawia pan generał.
Wtedy milczał. Nie zniżył się do tego, aby wziąć w obronę swoich podwładnych. Przecież doskonale wiedział, jak wygląda rzeczywista sytuacja, bo na krótko przed objęciem warszawskiego stołka, dowodził liniowym oddziałem SG. I to oddziałem zlokalizowanym na zewnętrznej granicy. Dowodził w słocie i skwarze. W śniegu, we mgle, w chaszczach, wśród robali, dzikiej zwierzyny i wszelkiego pełzającego paskudztwa. On wiedział. I milczał.
Za czasów Dominika Tracza Straż Graniczna przerażająco się skurczyła. Po likwidacji dwóch oddziałów szatkowano jej stan osobowy, niczym żywopłot sekatorem. Jej komendant główny firmował to własnym nazwiskiem, świecił oczami i bajerował w mediach, że wszystko jest w najlepszym porządku, i że to nawet lepiej, gdy formacja jest mniejsza. Bo jest bardziej profesjonalna, operatywna i jeszcze czujniejsza. A potem zgasił światło, odszedł na emeryturę i znowu zamilkł.
I czekał. Uśpiony przez osiem lat, aby wybudzić się akurat na seans „Zielonej granicy” – podłej szmiry, udającej paradokument, według której polscy mundurowi nie różnią się niczym od hitlerowskich sadystów. A jedyne, co z niej zrozumiał, to jakieś rzekome push backi i brak dowodów, który jest dowodem.
Panie generale Tracz, szkoda, że zmarnował pan okazję, aby się nie odzywać, bo akurat w tym był pan dobry.
[]
Linki:
Obcy – ósmy pasażer poduszkowca
[]
Zamiast palanta, wesprzyj Rebelianta:
Źródło: www.salon24.pl
Zobacz też: MundurowiDziekujaRzadowi